BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Mama na Kazimierzu

hashphoto-glowne_mama_na_k_odexehefvwbewpd.jpg

Czytelniku, nie oczekuj fajerwerków. Znajdziesz tutaj historie z mojego życia i mało istotne przemyślenia. Spotkasz się z Alzheimerem i kłopotami wychowawczymi. Z wieloma przejawami szarej rzeczywistości, których ja wolałabym uniknąć. Oczywiście, wydarzenia – a przynajmniej ich większość – mają miejsce na Kazimierzu. Zdjęcia kazimierskich murali wykonał Jędrzej Kuchno.

 

 

Najgorsze są początki, nigdy nie umiem się przedstawić. Szczególnie sąd mnie stresuje. Zeznawałam kilka razy w różnych sprawach i kiedy pada pytanie o „zawód wykonywany” mam ochotę wyjść i zapytać kogoś. Może ktoś podpowie? No, przede wszystkim jestem mamą. Hmm… Jestem niezupełnie idealną mamą Mai (rocznik 2007) i Mikołaja (2001). Od 2000 roku mieszkam na Kazimierzu. W tej samej kamienicy mieszkają również moje siostry i mama, która przeprowadziła się tutaj w 2004 roku, a raczej my ją przeprowadziłyśmy. Mama wymaga stałej opieki, choruje na Alzheimera. Tyle o mnie….

Po dokładnym przeglądnięciu pliku z pamiętnikiem, który pisałam od 2001 roku, znalazłam takie perełki:

[wpis bez daty] Poniedziałek, szewski. Zaczynam, chociaż nie wiem, od czego zacząć. Maja poszła spać po dokładnym wylizaniu wanienki (żółtej), w której ją kąpałam. Dzień, zaczął się trudnym porankiem i jakoś tak już potem pełzł pracowicie i niezupełnie kolorowo. Psycholog pewnie umiałby wytłumaczyć mi zdarzenia dzisiejszego poranka, ja mogę się jedynie domyślać gdzie leży problem i czy w ogóle jest po co go szukać.

 Oraz:

[wpis bez daty] Środa, ostatni dzień października. Halloween. Dzieci z naszej kamienicy przebrane za potwory (albo odwrotnie?) przetrząsają mieszkania sąsiadów w poszukiwaniu słodyczy. Grożą psikusem. Sąsiedzi częstują ich cukierkami

A teraz już po kolei. I z datami

 

hashphoto-miki_jfltqbarvhrcehhvbhzmtybvonl.jpg

Mikołaj 2003

 

14 maja 2008

Dziś wieczorem idziemy z Mają na USG stawów biodrowych, Michał zwrócił uwagę na jej bioderka i fałdki na udach. Są nierówne. Chciałabym już być po tym badaniu, denerwuję się, że coś może nie być w porządku.

15 maja 2008

Stawy biodrowe w porządku. Natomiast wczorajszy wieczór po prostu zwariowany. Najpierw nieboszczyk na Plantach. Dzieci biegały podglądać „truposza”, jak mówiły, zaglądając do niego pod parawanem policyjnym. Nieboszczyk poleżał trochę, policja zrobiła kilka zdjęć i przyjechał karawan.
Potem Mały Rynek i wystawa zdjęć anorektyczek. W czasie zwiedzania wystawy Ania odebrała smsa. Jej przyjaciółka Agnieszka pisała, że jest w szpitalu i czeka na transfuzję.
I rolkarz, którego prawie rozjechał Mikołaj. Czasami zastanawiam się, czy w innych rodzinach też tak dużo się dzieje?
Szliśmy liczną gromadą, jak zwykle, Ania z Antkiem, Kika z Lolą, ja z Mają w wózku, Mikołaj jechał na rowerze. Nagle zatrzymaliśmy się, oglądaliśmy jakieś psy czy coś – nie pamiętam już. Nagle Mikołaj popedałował do przodu i w tym momencie zobaczyłam szybującego nisko nad ziemią rolkarza, który po kilku machnięciach rękami wylądował twarzą i lewym barkiem na trawie za ogrodzeniem, a brzuchem na ogrodzeniu. Nogi w rolkach zostały po stronie asfaltu. Po cholerę robili na Plantach te ogrodzenia? Pięć minut przeprosin. Wzajemnych, bo rolkarz okazał się młodym człowiekiem na poziomie. Na moją sugestię, że może powinien ubierać ochraniacze powiedział, że ma, ale zrobiły się za małe. Prawie płacząc ze współczucia, oddaliłyśmy się czym prędzej, zostawiając poobijanego, zawstydzonego rolkarza na ławce. Jeszcze chwilę tam siedział, jak siedem nieszczęść, otrzepując kolana.

08.07.2008

Wyjeżdżamy do Ani na wieś. Mama, Mikołaj, Maja, ja i Gosia – przyjaciółka rodziny, która ma mi pomóc w opiece nad Mamą. Ania jest na urlopie, Kika pracuje.

Jestem coraz bardziej siwa. Niedługo żeby usunąć wszystkie siwe włosy z widoku będę musiała przyzwyczaić się do łysiny. Chyba niezbyt mądrze to napisałam.

 

09.07.2008

Jezu, północ prawie, siedze przy laptopie i co chwile podskakuję bo jakaś zmora pomarszczona i spuchnieta od snu, półprzytomnie wytacza sie z kuchni, idzie gdzies w przestrzeń. Kiedy pytam dokąd idzie, nie umie powiedziec. Jak jest zaspana to jeszcze bardziej zawieszona niz zazwyczaj. Moja Mama.

10.07.2008

Usypialam dzisiaj Majke przez 1,5 h, z czego 3/4 czasu pękalam ze smiechu. Jadla, potem podrywala sie jakby ją ktoś uszczypał, zbliżała buzie do mojej twarzy i mowila bam bam albo cos w tym stylu. Slinila mi nos i policzki i zabierala sie znowu do jedzenia. Potem podrywala sie znow podnosila do gory stope i jak karateka zblizala mi ją do nosa i mowila hahaha. Potem znow jadla, przerywala, patrzyla na mnie, wciskala moje oko w glab czaszki i mowila: „oho”. Tak mowi na oko.

A ulubionym ciastem mojego synka jest chałupka. Czyli chałka.

W czasie kiedy usypialam Majke Mikolaj gadał z Gosią, potem rysował z  Mamą. Mowi, że z Babcią mozna się calkiem fajnie bawić. Hmmm, trzeba tylko Gosi, ktora nie ma wiecznie zacisniętych zębów.  Jak Mikolaja mamusia.

11.07.2008

Mikołaj znalazł w ogródku nieżywą nornicę. Postanowił ją pochować. Pod oknem Mamy powstał mały kopczyk, a na nim drewniany krzyżyk związany drucikiem. I kartka z napisem:

Grup nornicy (spoczywa tutaj)

I bądz tu czlowieku normalny. W zasadzie dzieje się coś cały czas, tylko trzeba chcieć to zauwazyc. Absurdalne sytuacje w absurdalnym towarzystwie.

Na przykład Gosia po jedzeniu dostaje czkawki. Nie zawsze, dopiero dzisiaj – moze zapiekanka z makaronu tak na nią podziałała. To było naprawdę coś – jak gdakanie kury. Bardzo nas ta nasza Gosia rozśmieszyła. Po kolacji – bez makaronu – tez dostała kurzej czkawki. Oboje z Mikolajem pękaliśmy ze śmiechu. Bardzo Gosię lubimy, nie śmialiśmy się z niej, ale ten odgłos był taki, że po prostu nie mogliśmy się powstrzymać. Zresztą, Gosia śmiała się razem z nami.

11 września 2008

Zaniedbałam pamiętnik. Co gorsze: to, co chciałabym tu napisać, wcale nie jest śmieszne. Jest smutne. Żałosne. Na dole u Mamy nieustannie unosi się w powietrzu mdlący zapach moczu. Odbierałam ją drugiego września, na drugi dzień po rozpoczęciu szkoły przez Mikołaja i zmieniłam swoje przekonanie o intensywnosci zapachu moczu i kału. Przerażające obydwa. Wolę zapach włosów mojej Majeczki. Mikołaj już tak nie pachnie – tzn taką dziecięcą świeżością. Poza tym trudno jest powąchać te jego kolce nie kłując sobie nosa; niesamowicie sztywne włosy ma to moje dziecko. Majusia na razie cała w mięciutkich lokach, ale potem może będzie miała gęściory rodzaju Mikołaja.

 

29 września 2008

Przyjechałyśmy z Mają do Rabki, do IGIChP czyli w skrócie Instytutu Chorób Płuc – no, prawie. Maja, mam nadzieję, nie ma chorych płuc, ale kaszle a astma Mikołaja wyczuliła nas na konsekwencje kaszlu u dzieci. Mikołaj kaszlał dniami i nocami, w Krakowie mówiono nam, że jest „osłuchowo czysty”, podejrzewano alergię, a potem my zaczęliśmy podejrzewać, że jest źle leczony i trafiliśmy tutaj. A teraz jestem tu z Mają. Miki był starszy, miał prawie 4 lata, Maja ma półtora roku, jest bardzo żywa, sreberko, wróbelek.

Wiewiórki w parku przybiegają tak blisko do ludzi, że dzisiaj Bogu ducha winną czarną iskierkę z puszystym ogonem podejrzewałam o wściekliznę. Już prędzej chyba ja mam tę przypadłość dzisiaj. Od rana boli mnie głowa, właściwie od tygodnia, z przerwami. Mszczę się na Michale, mam swoje powody, choć nie do końca racjonalne. Nie napiszę mu, że go kocham, nie dziś. Ech……

Maja widząc wiewiórki osłupiała. Najpierw zaczęła wołać: kici! A potem: kjuiku!! jak do naszego Mańka królika.

Zapaliłabym, a tu w szpitalu nie można. Drzwi na pole zamknięte… Więzienie!

 

1 października 2008

Nadal siedzimy z Mają w Rabce, głowa mi pęka – stres pewnie albo rezultat zderzenia z bobem Michała… Haha, brzmi nieźle a mam na myśli niewinne uderzenie – właśnie boba, na którym jechał Michał – w mojego boba. Było to na Słowacji w sierpniu – bobowa draha – tak się nazywał ten tor do zjeżdżania. A jak po polsku? Nie wiem. W każdym razie huknęło nieźle – po tym, jak Niemiec kretyn jechał ze swoim przydużym synem na przymałym bobie, zaplątał się w swoją torbę listonoszkę, syna i czort go tam wie, co jeszcze… i stanął bobem na zboczu góry, za nim Mikołaj, który jechał wolno, za Mikołajem ja a za mną Michał, który starał się jechać powoli ale… nie jechał. Mikołaj uderzył głową w oparcie za nim – „wielkie dzięki” powiedział, płacząc. Moja głowa wygięła się dziwnie do tyłu, nie trafiając na oparcie, bo jestem wyższa niż Mikołaj (ale to się wkrótce zmieni). A Niemiec, gadając z synem, spokojnie dojechał na miejsce, poprawił pomarańczową torbę listonoszkę i poszedł zwiedzać Słowację.

 

No, tyle o bobach, a głowa nadal mi pęka.

Dzisiaj poza drenażem i inhalacjami byłyśmy u laryngologa, który przyjmuje w pawilonie chirurgii klatki piersiowej. Zdziwiłam się, bo w kolejce przed nami stały inne mamy z dziećmi – w sumie trzy – które gabinet opuszczały ekspresowo. Dzieci w milczeniu, mamy z tajemniczymi uśmiechami na twarzach. Kiedy przyszła moja kolej, weszłam do mrocznego gabinetu, wystrojem przypominającego horror o przedwojennym amerykańskim szpitalu („House on the Hounted Hill”?), który oglądaliśmy z Michałem dwa razy – w czasach kiedy jeszcze nie zasypiałam na napisach początkowych, jak mówi Michał. Brak okien, albo zasłonięte, nie pamiętam, świeciła się jedynie lampka na biurku i druga, oświetlająca stary zielony fotel dla pacjenta. Z boku siedział lekarz. Tu, gdzie powinien siedzieć lekarz, przy biurku, siedziała pielęgniarka.

  • Wszystkie tobołki tutaj – powiedział lekarz, wskazując krzesło obok pielęgniarki, a ja zaczęłam się zastanawiać czy mam tam posadzić Maję.

  • Siadać tu – wskazał oświetlony lampą fotel – z dzieckiem na kolanach. Objąć ręce dziecka czule lecz zdecydowanie – ciągnął monotonnie, nie patrząc na mnie.

  • A nóżki? Może kopnąć… – nie chciałam, żeby to zrobiła. Inny laryngolog kazał mi kiedyś trzymać nogi Mikołaja między swoimi, ja byłam w obcisłej mini… Tym razem chciałam wyrazić gotowość pospieszenia z pomocą, żeby nie kopała ale chyba nie mam szczęścia zabłysnąć bystrością u laryngologów.

  • Powiedziałem, objąć ręce dziecka c z u l e l e c z z d e c y d o w a n i e – powtórzył jak automat tym samym monotonnym tonem.

Następnie podyktował pielęgniarce dwa zdania do karty choroby Mai. Węzły chłonne powiększone lecz nieprzerośnięte. Tyle zapamiętałam.

 

 2 października 2008

Kolejny dzień w Rabce. Moim sposobem na przetrwanie okazało się:

a). zacząć palić przy oknie z głową wciśniętą między kraty i zapomnieć, że obok śpi moje dziecko,

b). sikać do umywalki.

W ten sposób mogę tu zostać do końca życia – dam radę. Brak kąpieli może ten koniec życia znacznie przybliżyć – zostawienie śpiącej Mai na dłużej niż pięć minut to raz, a dwa – brodzik z zatkanym ujściem i ceratową zasłonką we wspólnej łazience – są dla mnie nadal trudne do zaakceptowania, więc się nie kąpię.

Z wymazu z gardła Mai wyhodowano haemofilusa i gronkowca. Taka miła dziewczynka i takie świństwo w sobie nosi. Kolejne inhalacje i drenaże – oklepywanie, ugniatanie, wciskanie krtani mojego biednego maleńkiego dziecka, które uparcie charczy i nie kaszle. W czasie inhalacji Maja siedzi nieruchomo, oddycha przez maskę – w domu uciekała, tu nie ma wyjścia. Kiedy weźmie ze sobą zabawkę to trzyma ją w łapkach a dziś rano nic nie wzięłyśmy i zobaczyłam, że ma podniesione do góry rączki i bawi się paluszkami – kolejnymi naciskała na kciuk. I tylko tak poważnie patrzyła zza tej maski.

Po inhalacjach przechodzimy do sali drenażu i tam zanosi się momentalnie płaczem najpierw bez głosu, potem wyje już na całe gardło, a pani terapeutka ściska ją i klepie jak szmacianą lalkę. Moją córeczkę, która nigdy w swoim osiemnastomiesięcznym życiu nawet klapsa nie dostała!!! Nikt nie wyrywał jej zabawek, nikt – poza mną, muszę się przyznać – nie podniósł nawet na nią głosu! No, może Mikołaj czasem.

Maja sinieje, krztusi się i wije jak piskorz, pani bierze szpatułkę i wygarnia z buzi Mai to, co z niej wyklepała – przeźroczystą gęstą wydzielinę przetykaną żółtymi ropnymi nitkami i czasem podbarwioną świeżą krwią z zatarć powstałych przy grzebaniu tą szpatułką. Ja pomagam ją wycierać i modlę się, żeby to już był koniec.  

Maja ma tu koleżankę – Zuzię, na którą mówi „Juja”, która jest maleńką śliczną blondyneczką – niewiele wyższą od Mai. Juja jest bardzo emocjonalna i towarzyska, ale również apodyktyczna. Dzisiaj Mai tak wyrywała zabawki w świetlicy, że moje dziecko w końcu płakało rozżalone. Juja jest o 10 miesięcy starsza, ale nie mówi dużo, za to bardzo śmiesznie, jak postać z kreskówki włoskiej, która chyba miała tytuł La linea – niestety tutaj nie jestem w stanie tego sprawdzić. Zuzia do mnie mówi „ciuci” czyli ciocia, a do Mai stara się mówić po imieniu, ale wychodzi „Baja” bo Zuzia ma katar.

Mama Zuzi, Mariola, dzisiaj pokazała jak wspólnie rysują ślimaka; najpierw Mariola robi podstawę potem skorupkę, a na końcu rogi, czy jak tam to się u ślimaków nazywa. Kiedy ślimak jest skończony Zuzia dorysowuje mu oko („ako”) w miejscu, w którym według Zuzi oko powinno być i pewnie byłoby, gdyby ślimak był psem albo innym żywym normalnie wyposażonym elementem przyrody.

Zuzia uwielbia okazywać uczucia, bierze Maję za rączkę i ciągnie, bo Maja myśli.

  • Baja, oć! – stwierdza Zuzia energicznie a Maja stoi w miejscu jak przymurowana.

Kiedy chce Maję pocałować – Maja wyciąga rękę, zasłania się i mówi stanowczo: nie! Zuzia robi obrażoną minę, wydyma miniaturowe śliczne usteczka i pędzi mi naskarżyć plotąc w dziwnym języku, z którego rozumiem tylko: „Baja nie…”

Zuzia też zawsze wie najlepiej, co Maja powinna zrobić, gdzie usiąść, którą zabawkę Zuzi oddać (wszystkie!). Maja zaś patrzy na nią leniwie, trzyma paluszek w buzi i udaje, że nie rozumie.

Zuzia niewiele mówi, ale sprytna jest niesamowicie, kiedy Mariola chciała zabrać ją z naszego pokoju i spytała, kto będzie się kąpał, błyskawicznie odparła:

  • Baja!

 

28 listopada 2008 rok

Zmarła ciocia Janka.

 

8 grudnia 2008 rok

Niedawno odkryłam pamiętniki Matyldy. Matylda to byłam ja – moje płodne drugie ja – kiedy pracowałam w kancelarii prawnej, ubierałam się niestosownie jak na tamtejsze standardy, myślałam o niebieskich migdałach i bardzo chciałam mieć drugie dziecko. Pod pewnymi względami nic się nie zmieniło. Pod innymi – wszystko. Przede wszystkim – drugie dziecko już mam. A to, które było pierwsze – podrosło tak, że pomimo młodego wieku (dziecka – jest w pierwszej klasie podstawówki) niektóre ubrania możemy sobie pożyczać. Na przykład spodnie. Moro. Ma takie jedne, które mu podkradam. Albo buty – też się mieszczę. Jak widać – działa to jednostronnie, bo Mikołaj moich ubrań nie chce, no, może poza jednym T-shirtem ale to tylko dlatego, że jest męski i czarny.

No, ale wracając do Matyldy – nie pasowałam! Do kancelarii mianowicie, zachowałam stamtąd mroczne wspomnienia doznanych poniżeń, mojej względem nich bezradności i jeszcze kilka przyjemnych obrazów związanych z kilkoma poznanymi tam osobami. I uciekłam. W macierzyństwo. Po raz drugi. A teraz… odkrywam powoli, że rola matki jest trudna i czasem bolesna. Że siedzenie w domu powinno mieć swoj kres (którego nie widać). Że przykucie do łóżka dziecka, które bez mamy nie zasypia, bywa uciążliwe. I jednocześnie odkrywam niezmierzone pokłady czułości, cierpliwości i miłości do tych dwóch potworów – małego i dużego. Chociaż dużego tylko wzrostem – nadal wierzy w istnienie swojego świętego imiennika.

 

Co mówi Maja?

Ogom – ogon

baja – bajka

misiu – wiadomo

Ko – mikołaj

kopka – kocham

bau bau – pies oczywiście

pikić – przykryć

pi – śpi

pipi – picie

pitu – przytul

biba – ryba

kiku, kuiku – królik

pooooo – proszę – kiedy cos podaje

oja – cholera

taci – tati

mami

kako – karolina

gójki-ogórki

apo – jabłko

ate – antek

anią – anioł

siato – światło

hashphoto-maja_xndigxdeyrpjykzwoqjgkajdbsm.jpg

Maja 2008

9 grudnia 2008 rok

Jakiś koszmar dziś od rana, Maja bardzo grzeczna, ja natomiast kompletnie pozbawiona cierpliwości do Mamy. Inna sprawa, że biega po mieszkaniu jak szalona, przemieszczając się krok w krok za mną, więc siedzę, nic nie robiąc, przysypiając przed telewizorem. Majka co chwię przychodzi do mnie podnosi mi bluzkę do góry mówiąc „aaa” – co znaczy, że chce iść spać. I jeść. A jak tu położyć się z nią gdzieś, skoro obok taka furia się przetacza, biegnie do lustra, obgaduje mnie, wykrzywia się, zatacza kółka na czole, bo ja niby taka durna jestem, że tak za nią ciągle biegam.

I tak siedzę jak na tureckim kazaniu patrzę na nią, ona patrzy na mnie, potem wstaje i jak tylko zniknie mi z oczu wołam: Mamo! Majka odrywa sie od swoich zajęć i też woła: mamo! Albo, nie wiem dlaczego – papo! Mama wraca patrzy na mnie wykrzywiona – brakuje jej kilku zębów, dlatego jej twarz zawsze sprawia wrażenie, jakby się krzywiła, albo jakby czuła jakiś niemiły zapach, co nie jest takie znów niezgodne z prawdą. Staje nade mną, więc proszę, żeby odsłoniła mnie i Majce telewizor, bo bajkę oglądamy. Stoi. Mówię, żeby usiadła, a mama mówi, że właśnie siedzi.

  • Nie, stoisz.
  • Jak to stoję? Czego ty ciągle chcesz ode mnie???

14 grudnia 2008

Dzieci śpią. Wreszcie. Miki w czapce swiętego Mikołaja, w której – jak podejrzewam – dzisiaj nawet pływał w basenie. Już drugą noc śpi w tej czapce. A ja mam coraz mniej pozytywnych myśli o przyszłości z mamą. Nie mam siły.

 

16 grudnia 2008

Nowe słowo Mai: Miko – Mikołaj

 

17 marca 2009

Minęło tyle czasu od ostatniego wpisu tutaj. Wstyd. W międzyczasie odstawiłam Maję od piersi (skutki uboczne widać natychmiast – w jakości piersi, teraz to jakaś inna jakość), zaczęliśmy z Michałem sami wychodzić z domu, Mikołaj został wzorowym uczniem, ja miałam przez ułamek sekudy plan dokonania zmian w przebiegu mojej kariery (ekhem) zawodowej i zajęcia się tłumaczeniami ale po kilku sesjach z instrukcją obsługi aparatu fotograficznego dałam sobie spokój.

Mama – jako jedyna wśród nas – constans. U niej nic się nie zmienia. Trwa sobie w kokonie, utkanym przez chorobę, chroniona przed większością wirusów (wszyscy przechodzą np. grypę – mama nie!), nadciśnieniem, bólem serca i innymi przypadłościami, na które narzekała zanim dopadł ją Alzheimer. Nie wie nic o Pawlaku, „rozkroku” Nelly Rokity, nie denerwuje jej Gowin. Denerwujemy ją my – to pewne, wiemy to śledząc jej rozmowy z lustrem. Patrzy w swoje odbicie jak na koleżankę i wygraża pięścią w naszym kierunku.

Wczoraj rozmawiałam z Jarkiem, który ma łatwość szybkiego tworzenia wypowiedzi. I to, co między innymi stworzył podczas miłej skądinąd rozmowy jakoś mnie zaskoczyło, bo wydawało mi się, że wszyscy naokoło uważają, że lepsze dla chorego jest przebywanie pod opieką rodziny. A Jaruś: jedyne wyjście to znaleźć dobry dom opieki i odwiedzać jak najczęściej.

Z drugiej strony, czy moja na przykład opieka jest taka najlepsza? Rzadko kąpię mamę, nie obcinam jej paznokci bo na myśl o tym przewraca mi się żołądek, nie myję jej włosów. Moje siostry to robią. Ech…


Nowe słowa Majki:

pokekaj

popać – popatrz

„Maja powiedz dwa” „Ci” (trzy)

Deik – Fryderyk

Ate – Antek

Lola, Kajoj, Ina – Karolina 🙂 ukochana 🙂

klepnięcie się w głowę – Kacper

Taci, tati, tatuś – wiadomo, ja jestem tylko mamą

hau – piesek

kokek – kotek

kula – kura

kuka – kulka

kajguj – kangur

gigim – pingwin

siasiam – przepraszam

bananoć – dobranoc

bobi – dzień dobry

bupe – głupie (filmik na you tube,chce inny)

Tąd! – idź stąd – ostatnio do Gosi, jak nie chciała, żeby Gosia się z nią bawiła

Potrafi puścić głośniej telewizję, kiedy zauważy że jest za cicho.

Mówię, że idę dać babci lekarstwa, ona pokazuje mi palcem na półkę, gdzie stoją.

Petań! – przestań

petut – keczup

patet – pasztet

mięso – miesio – lubi!

Apo – jabłko

kalo – kakao

kała – kawa

bata – herbata

mimo – zimno

Ciągle słychać jej: „moge?” – pytanie zanim coś weźmie. Jak się odpowiada, że nie, bo… to tłumaczenia już nie słucha bo wrzeszczy, że się jej czegoś odmawia.

Czasem karmi pluszaki np. paluszkami: „Cieś?” czyli: chcesz? I oczywiście tego, co im daje, nie zjada, tylko zostawia koło ich pyszczków.

Niszczy, targa, pisze po książkach. Odrywa kawałki stron, przeżuwa je i wypluwa. Czyli – nie jest już pożeraczem książek, jak kiedyś. Raczkująca Maja ściągała książki z półek i obgryzała im okładki.  Potem w pampersie znajdowałam ich niestrawione resztki.


A Mikołaj chyba chory. Kaszle i teraz wieczorem jakaś gorączka chyba mu się zaczynała. Daliśmy mu nurofen. Płakał bo bolały go dłonie, ale chyba dlatego, że zasnął na fotelu i spał w niewygodnej pozycji. Muszę się położyć, już pierwsza trzydzieści w nocy. Maję musimy wziąć do łóżka. Usypiam ją w ich wspólnym pokoju na parterze piętrowego łóżka a potem jak idziemy spać przenosimy ją do nas. Nawyk został z czasu karmienia piersią, bo często budziła się w nocy, teraz śpi spokojnie. Czyli chyba wyszło jej na dobre 😉 Będziemy ją zostawiać z Mikulem. Tylko jak my zniesiemy to, że będziemy spali bez niej?

18 marca 2009

Obawiam się, że mam wredną córkę. Mikołaj ogląda telewizję, a ona celowo przykleja się plecami do telewizora, on ją prosi żeby się odsunęła a ona mówi NIE!!!! Jezu, co za baba.

Przed chwilą mówi do mnie: Michał. Patrzę na balkon, faktycznie Marcin z Michałem, nasi serwisanci ze Słoneczka.

Miki chory. Śpi na różowym wałku, wygląda ślicznie. Rumieńce na policzkach, burza włosów (trzeba obciąć, mówi Michał), przykryty po samą szyję. Ciekawe co będzie robił w nocy??


19 marca 2009

Jest taka gra na Onecie – Gladiatus. Niegłupia. Zawodnicy gromadzą skarby, zakładają gildie, etc. Walczą, nie mordują. Oto co Mikołaj napisał w opisie swojej gildii:

„Jeśli członek gildii zaatakuje innego będzie musiał opuścić gildię.

Jeśli złoży przysięgę Mistrzowi nie będzie musiał opuścić gildii.

Azwłaszcza kiedy zaatakuje Mistrza wtedy koniecznie!!!”

Trochę pomogłam mu w ortografii, nie zapanowałam nad „azwłaszcza” ale szyk zdania jest jego własny. Siedmiolatek. Inteligencja dziedziczona po mieczu. Bez fałszywej skromności, szczerze.

22 marca 2009

Mikołaj odrabia lekcje i pyta, przez jakie „u” pisze się słowo „bałwan”.

Majka nauczyła się otwierać drzwi do pokojów, wbiega radośnie do naszej sypialni, gdzie przy jednym biurku siedzi Michał (odrabia zaległości, jest sobota) a przy drugim – Mikuś (również odrabia zaległości – po chorobie) i pakuje się na kolana taty albo usiłuje zabrać coś Mikołajowi. Zabieram ją, oglądamy razem „Siesieka” – Shreka. Po chwili sytuacja się powtarza. Miki daje jej niemal wszystko, boi się jej złości. Choć ma szacunek dla wytworów własnej pracy; zrobione przez niego z klocków Lego pojazdy i inne konstrukcje są nietykalne. Tworzy i opowiada o nich. A jednocześnie ciagle śpi z pluszakami. Oto one:

  • Wilczuś – niebieski wilk/wilkołak z procą

  • Devil – mały diabełek, chciał go ostatnio zabrać do kościoła na szkolne rekolekcje jako ulubioną zabawkę. Wyobraziłam sobie minę księdza i spytałam, czy diabeł będzie się dobrze czuł w kościele. Zamiast Devila na rekolekcje poszedł:

  • Wielguś – mały miś ze sklepu na Stradomiu

  • Minuś – inny miś z tego samego sklepu

  • Rekin – granatowy rekin z Ikei.


23 marca 2009

Niedziela. Nie lubię niedzieli. Byliśmy u Zeni. („Nienia” mówi Maja).

Maja nie chce chodzić spać broni się rękami i nogami. Znajduje sobie jakieś zajęcie i mówi (krzyczy) na przykład: Niiiiiieeeeeeeeee! Ondam! Pim! Czyli: oglądam film.

Obydwoje z Mikołajem uwielbiają bitwy na poduszki. Jaśki raczej. Rzucają nimi do siebie i zazwyczaj ktoś zostaje ranny. Michał nie oszczędza Mikołaja. Ten z kolei nie oszczędza Majki.


1 kwietnia 2009

Muszę znów szukać lokatorów do mieszkania na dole, obecni „zaczęli lepiej zarabiać i szukają wyższego standardu”. No tak, muszę zacisnąć zęby i bez komentarza przełknąć niski standard oferowanego przeze mnie mieszkania. Ten, który to powiedział – wygląda jak duży krasnoludek. Zarabia świetnie u jakiejś pani z Kolumbii, jako jej tłumacz, taksówkarz, pomoc domowa (sprząta i gotuje) – woli to niż podsuniętą mu przez Michała do przemyślenia pracę w jego informatycznym fachu.

Dzisiejsza rozmowa z Mają:

  • Maju, co w tobie jest ładnego?

  • Yyyyy… – patrzy po sobie – Ponie! – spodnie 🙂

Kilka godzin później rozbierałam ją do spania:

  • Maju, a teraz co masz w sobie ładnego?

  • Yyyyyyyyy… Popy! – stopy

  • I co jeszcze?

  • Pupe!

 

27 kwietnia 2009

Byliśmy u Agi i Krzysia we Frankfurcie. Jakie to miłe uczucie tak oderwać się od wszystkiego choć na 2 dni.

 

11 maja 2009

Dzisiaj poniedziałek. W sobotę był pogrzeb Heńka. Nie mogę o tym pisać.

Jestem po zebraniu, pani S. mnie zdołowała, powiedziała, że nie jest lepiej z czytaniem Mikołaja – przyszedł do klasy dobrze czytając i teraz czyta źle. Słownictwo stało się infantylne. Czy przypadkiem nie jest to wpływ młodszej siostry? Może jest zazdrosny? Może potrzebuje więcej uwagi rodziców?

Cios w samo serce. Chciałabym się przeciw takiej diagnozie zbuntować, ale za bardzo leży mi na sumieniu dobro mojego Mikołaja, żeby tej sytuacji nie analizować.

Po zebraniu odebrałam Mikusia ze świetlicy i wróciliśmy do Kiki po Majkę, która ucieszyła się nie ze mnie tylko z Mikołaja właśnie, momentalnie wsadziła piąstkę w jego łapkę i powiedziała:

– Kołaj. Chodź. Domu.

 

12 maja 2009

I tak analizuję od wczoraj i wcale nie jest mi lepiej. Nad czytaniem Mikołaja mogę popracować, nad jego sposobem wysławiania się również. Ale więcej nie zrobię. Miki JEST kochany, dostrzegany, doceniany; wymagamy od niego wiele bo na wiele go stać, lekcje odrabia sam, bo taka jest sytuacja, poza tym jak czegoś nie wie, przychodzi zapytać albo siadamy wtedy obok niego. Dziwne wydaje mi się jeszcze to, że Mikołaj na koniec ubiegłego semestru wraz z garstką dzieci z klasy dostał odznakę wzorowego ucznia, a teraz nagle – co? – zgłupiał??? Nie pasuje mi tu coś. Przecież bratem Majki nie został teraz tylko dwa lata temu. Dlaczego nie zaczął dziecinnieć od razu tylko dopiero w drugim semestrze pierwszej klasy?

W zasadzie to, co powiedziała Pani S., jest jak informacja o cofaniu się dziecka – w rozwoju, a przynajmniej o zatrzymaniu w miejscu, trudno mi się z tym pogodzić. Jednocześnie widzę, że on często mówi jak małe dziecko, kiedy chce mnie/nas rozśmieszyć, kiedy się wzrusza, kiedy musi coś powiedzieć przy większej liczbie osób, czyli kiedy się wstydzi albo kiedy czuje się zakłopotany. Myślę, że może  Pani S. jakoś go onieśmiela. I to może być klucz do rozwiązania problemu. Tylko co z takim kluczem zrobić?

 

21 maja 2009

Maja – gorączka w nocy.

Mikołaj – kaszle strasznie, dałam mu bactrim.

Maja pokłada się na kanapce w środkowym pokoju, przykrywa kocem, wchodzę, mówi mi: bjanoć  czyli  dobranoc i macha łapką. Ale nie zasypia, tylko wybiega zaraz na „bajkoń”. Miki bawi się klockami lego, a ma odrabiać zaległości – od wtorku nie był w szkole!! teraz podgląda co ja tu piszę, nadal nie odrabia i mówi, że zamiast napisać: „kaszle strasznie” – on napisałby „strasznie kaszle” i ma rację!! Stylistycznie brzmi lepiej.

 

22 maja 2009

Urodziny Jędrusia. Maja – znów gorączka. Dzisiaj spali obydwoje do prawie 11-tej, z kuchni usłyszałam Majusi: „cieść!” takie wesołe i biegłam, bo myślałam, że to do mnie. Okazało się, że wstali jednocześnie i spotkali się w przedpokoju – Mikołaj wyszedł z pokoju dzieci, a Maja w nocy przyszła do nas, więc z naszego. Ale śmiesznie 🙂

 

1 czerwca 2009

Miki w sobote był z Tatuchem na Monster Truckach, nie wiem, jak to się pisze. Moze opisze tutaj wrażenia?

Było s u p e r o s k o!!!

Tyle od Mikusia. My z Mają zostałyśmy w domu, poszłyśmy na huśtawki, maj, a zimno jak skurczybyk. Lola z Kiką i Madzią poszły z nami. Z m a r z ł y ś m y!!!

 

2 czerwca 2009

Miki pojechał dziś na wycieczkę do Ojcowa. Pogoda średnia, wyposażony w parasol, plecak ciężki od jedzenia – gruszka, ciastka, picie, kanapki. Odprowadziłam go do autobusu, odjeżdżał spod Domu Turysty. Taki już duży, a machał i posyłał całuski jak mały Mikul 🙂

Wrócił wesoły i szczęśliwy, myślałam, że daruję mu gimnastykę, ale ponieważ tylko chwilę pojęczał, to zaprowadziłam go tam. Czekałyśmy na niego z Mają w recepcji, bo na polu burza, zimno, lało jak z cebra. Brrrr, ale czerwiec !!!

Wieczorem poszliśmy spać wszyscy razem – tzn dzieci i ja, Miki wyspindrał się do góry. Zamknęłam oczy.

  • Nie pij – mówi Maja.

  • No nie śpię, nie śpię – mówię i znów zamykam oczy.

A Majusia nachyla się nade mną i słodkim głosikiem:

  • Heeeej, d u p k u!

Tłumaczę, że do mamusi mówi się mamusiu, mamo. U góry Mikołaj milczy. Po chwili mówi:

  • Słyszałem!


4 czerwca 2009

Maja ciągle przy zasypianiu mówi do mnie pieszczotliwie: dupku. Boże, jak bardzo muszę się starać, żeby nie parsknąć śmiechem.

 

6 czerwca 2009

Kiedy idziemy na spacer lub po Mikołaja do szkoły, Maja mówi:

  • Paciej? Dziemy? Peka? Pimy?

    Czyli: idziemy na spacer precelka kupimy?

Kiedy nie chce iść na pole mówi:

  • Taje! Domu!

    Czyli: zostaję w domu.

 

Często zostawiamy włączone DVD, a w nim Shreka. Przed wyjściem Maja mówi: papa, Siek, papa Siona (Fiona).


14 czerwca 2009

Lalka Mai od Piotrka Kobasa to „dziećko”.

Jak coś jej (Mai) się stanie i płacze to dodatkowo informuje nas: „ja płacię”. Płaczą też misie, ludziki lego i inne zabawki.

Maja woła hura: huja!

 

16 czerwca 2009

U nas trwa nauka sikania na nocniku. I nie tylko. Od wczoraj Maja nasikala na nocnik moze szesc razy, za to kilkadziesiat razy w majtki lub na podloge. Jak zrobi kaluze na parkiecie i nie zdaze do niej dobiec to kladzie sie w niej i tapla, rozbryzgując intensywnie. Trzy razy zrobila natomiast sama kupkę do nocnika, ale jej reakcja jest dziwna – boi się jej i brzydzi, i krzyczy BLE!!! musze uspokajac, bic brawo i jednoczesnie wylewac zawartosc nocnika do ubikacji. Nie poddaję się. Natomiast jak zostawiam Michala samego z sikaniem Majki, Michał rozklada ręce i informuje mnie potem, że „lała w majty”.

Ech…
Mikołaj kończy szkołę. Nabył drogą kupna (za moim pośrednictwem) pieszczochę, czarny skorzany pasek na rękę z ćwiekami (chciał ostro zakończone sterczące na pół centymetra, ale negocjowalam), przy spodniach nosi tajemnicze breloki, na ciele przykleja sobie przerażające tatuaże z trupimi czaszkami – krótko mówiąc, daje znać, że wchodzi w trudny wiek dojrzewania. Trochę wcześnie, ale zaczynamy się przyzwyczajać.
Ja za to pokłóciłam się z Michałem. Najpierw o to, że demoralizuję Mikołaja zachęcając go do czytania płaceniem mu 1 zł za przeczytaną stronę w książce. Potem o to, że bałaganię, że zbieram rzeczy po Majce pod biurkiem dla biednej rodziny w sąsiedztwie, że mam burdel w papierach na biurku… I tak sytuacja trwa od soboty.

Ja mam dla siebie taryfę ulgową, bo mam Majkę sikającą i mamę pod opieką jednocześnie, a to połączenie jest dość karkołomne. I nikt poza mną tej taryfy ulgowej nie chce mi dać…

Ale nie skarżę się, nie będę przecież płakać. Zaczęłam ćwiczyć pilates – z Kiką i Madzią. Mamy 40 minut ćwiczeń ściągniętych z netu. Trudne, ale do przeżycia 🙂
Dzisiaj poszlam z Mają po Mikolaja i zostalismy na Plantach jeszcze chwilę, Majka zsikała się cztery razy 🙂

Teraz śpią Aniołki. Maję położyłam bez pampersa, może być strasznie w nocy. Czytałam im bajkę na dobranoc, którą Majusia dostała na dzień dziecka. Miki najpierw wybrzydzał, że bajka taka dla dzieci, że głupia, ale jak zaczęłam czytać, to nie pozwalał mi przestać. W ciele dużego chłopca ciągle siedzi maleńki Mikołaj.


25 listopada 2009

Maja ogląda strusia w moim panelu naszej klasy na moim laptopie i nie chce przestać. Mówi, że fajny „tuś”, że taki „miłi”. Mówię, że muszę pracować. Że tatuś będzie krzyczał jak mama nie będzie pracowała.

  • Ja pofiem tatusiowi, zie ty nie mozieś paciować.

I wraca do oglądania Hefalumpów, mówiąc, że:

  • Lumpek ginoł śfoją mamę! – czyli, że zgubił

 


16 GRUDNIA 2009

Maja rysuje. Mówi coraz więcej:

  • Ja jisiowałam tu wewójkę. Popać jaka tu jeśt wewójka. A tu liś. A cio to jeśt?

  • Jakie to jeśt łanne (o pudełku baterii paluszków małych). Tylko jak się to offiela? Jak się to offiela?

  • Ksiąś nie mozie być oglem! – bawiąc się Shrekiem i lalką barbie. Dokładny cytat ze „Shreka”: książe nie może być ogrem.

  • Kocham cię, Mamusiu.

Albo taka rozmowa:

  • Jeśteś….. OPOSIEM!

  • A ty też jesteś oposem, Maju?

  • NIE, ja jeśtem MAMUTEM!

Maja warczy, kiedy jest zła. Ma to po bracie.


17 grudnia 2009

Moje siostry zapowiedziały, że uduszą mnie, jeżeli nie będę zapisywała tego, co robi Maja. Więc spróbuję, ale ona mówi CIĄGLE, nie mogę cały czas siedzieć przy komputerze!!
Zasnęli przed chwilą, Michał jest na imprezie NA, a ja tu sama piszę sobie. Zaczęła się prawdziwa zima, Mikołaj wyrósł nam ze wszystkiego, co można uznać za ciepłe, zimowe odzienie. Kurtkę nową już kupiliśmy, a butów jeszcze nie. W za małych jakoś nie chce chodzić!
Stopkę ma już mój synek większą od mojej.

Przy kąpieli dzisiaj:

  • Miki musisz jeszcze schować królika do klatki

  • Wiesz, że jesteś odwrotnością słowa „miła”? – pyta tajemniczo, sugerując jakąś niezbyt ciepłą opinię na mój temat, nie pierwszą dzisiaj, więc wreszcie robi mi się przykro

  • To znaczy, że nie jestem miła? – pytam naiwnie

  • No, przecież mówię – mówi mój mały synek; ja już naprawdę mam go dzisiaj dość!!

Tymczasem Maja siedzi w wannie, co chwilę wstaje i ukradkiem odkręca kurek wlewając do wanny to lodowatą, to znów wrzącą wodę, na co my z Mikim krzyczymy i zakręcamy ją. Wtedy krzyczy, protestując, i szybko siada.

Nie chcą wyjść z wody, więc kąpiel przeciąga się do 22-giej. Kolejne odkręcenie wody i wyciągam moją córkę, zgodnie z wcześniejszym ostrzeżeniem. Wrzeszczy:

-Nie cie wijść! Ja cie sie kompać! – jestem nieubłagana, zawijam małe ciałko w ręcznik, wycieram długie blond loki, dokładnie polane wodą przez Mikusia. Jeszcze tylko:

  • Ja cie piciu, mamusiu! – mówi ubrana już w piżamkę Maja i biegnie za mną do kuchni.

Nalewam soku do niskiej szklanki i przebiega mi przez myśl, że powinnam powiedzieć, żeby poczekała na mnie i wypiła sok w kuchni. Zajęta włączaniem zmywarki nie mówię nic i po chwili słyszę brzęk tłuczonego szkła.

  • Ja cie nowe piciu mamusiu! Najej mi nowe piciu! – myślę sobie: wrrrrrrrrrrrr!

  • No i co zrobiłaś Maju? – pytam, wściekła. I wycieram podłogę ostrożnie zbierając kawałeczki szkła; swoją drogą dziwnie rozbiła się ta szklanka – jak szyba samochodowa, małe równe kawałki, niewidoczne na podłodze.

  • Piplasiam cię, mamusiu! – Maja już szlocha

  • Nie ma za co, Maju – złość mi przechodzi

  • Piplasiam cię! – stoi ten mój złotowłosy aniołek, usta w podkówkę, gołe stopy złączone. Płacze.

Idziemy do pokoju, gdzie Mikołaj na górnym łóżku udaje, że śpi. Buzia jednak cała uśmiechnięta, więc łaskoczę go i całuję na dobranoc. Maja siada na podłodze, wracając do lepienia czegoś z plasteliny:

  • Ja jobim biegunkę!

  • Robisz biegunkę, Maju? – pytam, bo może się przesłyszałam

  • Tak! To będzie nowa paćka na jobale! – czyli znów tekst ściągnięty z bajki – tym razem z animowanego filmu: „Święta Kubusia Puchatka”. Królik zażyczył sobie pod choinkę nowej packi na robale.

  • Czytaj, mamo – prosi Mikołaj.

Wyciągam z półki zbiór fragmentów różnych książek dla dzieci. Strącając co chwilę z twarzy Majkę, która nie umie słuchać leżąc, tylko obślinia mi twarz, zatyka nos, wkłada palec do mojego ucha – czytam fragment „Wakacji Mikołajka”, ku ogromnej radości mojego synka.

Kolejny rozdział tej książki to kawałek „Muminków”, gdzie Muminek na piasku rysuje patykiem plan swojego domu. Dom ma być wysoki i wąski, oczywiście drewniany, ozdobiony licznymi wieżyczkami, balkonami, a na jego szczycie ma być złota kula. Dom musi też mieć werandę, gdzie Muminek będzie czytał, pił sok i jadł kanapki.

  • Mmmm, wyobraź sobie, mamo, Siedzisz sobie na takiej werandzie, czytasz, co chwilę przerywasz i patrzysz a tam taki piękny widok, rzeka, drzewa. Pijesz sok, bierzesz kanapkę… Chciałbym mieć taki dom…

18 grudnia 2009

Mikołaj już w szkole, Maja wstała, zażyczyła sobie kakałko, innego malowania, kartek i myśki na DVD. Niestety, pendrive został złamany, więc myszki nie będzie, za to reszta z listy musi być. I to jak najszybciej!!! Co do innego malowania – są to moje zielone cienie do powiek, bo tak nudziła, że musiałam dać jej COŚ. Przypuszczałam, że może stać się trochę zielono w naszym domu, ale nie przypuszczałam, że tak ciężko będzie ten kolor usunąć. Trudno. I tak mnie uczulały.

  • Ja tu majowam – mówi Maja i znaczy kartkę zielonymi plamkami.

Czyli, że obecnie maluje. Jest też słowo „jisiowam” o podobnym znaczeniu, oczywiście różnica dotyczy używanego w tym celu narzędzia; przy pędzlu – majowam, przy kredkach – jisiowam. Maja mówi też: „ja się kąpam, śpim”. W sumie nic w tym dziwnego, skoro w pierwsze osobie można powiedzieć: „oglądam”, „biegam” no to czemu nie: kąpam, rysowam, malowam?

Dzwonił Pan Rysio z ul. Kupa.

-Pani Marysiu, a Łukaszek dzisiaj przyjdzie do mnie? Bo ja już z roboty wróciłem, w nocy sobie pranie zrobiłem – mam nadzieję, że nie pobudziłem sąsiadów, ale moja pralka cicho chodzi.

-Pewnie dowie się pan jutro, jak bardzo cicho. A Łukasz…

-Pani Marysiu, męża pani miałem przyjemność poznać. Gwiazdor, no gwiazdor. Waży tyle co ja, tylko dwa razy dłuższy! No a Łukaszek przyjdzie do mnie?

-Tak oczywiście, zaraz będzie

– Pani Marysiu, a płacić to ja sam będę do pani przychodził. Mógłbym na poczcie no i bank – mam zasobne konto w banku

-Ćśśśś, panie Rysiu, niech pan głośno tego nie mówi…

-Nie o to chodzi, pani Marysiu, ale ja muszę chodzić ze względu na tuszę!

-No to zapraszamy!

-No, przyjdę, a teraz czekam na Łukaszka.


Maja bawi się żyrafą. Żyrafa ma krzywe nogi, chyba jest podobizną żyrafy z bajki „Madagaskar”. Żyrafa mówi:

  • Jeśtem gotowa na wyścig!

  • Maju, dlaczego Twoja żyrafa jest taka pokrzywiona?

  • Zilafa lata. Zilafy latają!


27 GRUDNIA 2009

Już po świętach. W Wigilię moją największą radością była świadomość, że właśnie skończyłam piec, mieszkanie wysprzątane (chwilowo, jak zwykle u nas) i nie muszę już tak biegać. Jedzenie nie jest dla  mnie radością. To, co podoba mi się w wigilijnym wieczorze, to specyficzny nastrój, życzenia, poczucie bliskości z ludźmi wokół stołu. W tym roku wszystko było inaczej, przede wszystkim zmęczenie większe i ciągle w tyle głowy pokutująca myśl: po co? Po co tyle się piecze, gotuje, smaży? Dlaczego ludzie tak uwielbiają fundować sobie niestrawność i ból brzucha? Kolęd nie śpiewamy podczas wigilii, chociaż w przeszłości czasami nam się zdarzało. Nie wiem, dlaczego przedtem tak lubiłam wigilię? Aż wstyd się przyznać, że powoli przestają mnie cieszyć wszystkie święta. Brzydzą mnie księża, zaczynam myśleć o nich, jak o grupie ludzi, która chowa swoje problemy emocjonalne pod sutanną.

Muszę coś ze sobą zrobić, bo tracę radość życia. Chyba, że to, co miałam do tej pory, to klapki na oczach.

A dzisiaj byliśmy na zamku w Mirowie. Po 16-tej, więc już zimno i ciemno, Mikołaj i ja chcieliśmy wracać, jak tylko wyszliśmy z auta. Michał – chciał zostać i robić zdjęcia, Maja w nosidle – nigdy z niego nie wychodzić. Tak więc zrodził się konflikt. Nikt nie wygrał, bo Michał zrobił za mało zdjęć, ja odmroziłam sobie stopy i zjechałam na tyłku z jakiejś skałki, Mikołaj zjechał z tej samej skałki, poza tym był głodny a restauracja po drodze – nieczynna. Maja natomiast po krótkim spacerze wokół ruin zamku, zbudowanego na skale, została wśród okrzyków protestu wyciągnięta z nosidła.

  • Wifakaj noś, tato – wysmarkaj nos

Wieczorem zadzwoniła Agnieszka, która zaprosiła rodzinę swoją i Krzysia na święta do Frankfurtu. Karkołomne posunięcie – jej siostra pokłóciła się z jej mamą, w związku z czym święta upłynęły dwóm osobom w milczeniu. Aga z bólem brzucha w końcu przywołała je do porządku. Niedobrze, kiedy brzuch boli w ósmym miesiącu ciąży.


Maja nie chce zasnąć:

– Ja cie do tatusia! Tatuuuusiu! Mamo pocitaj. Ziaśpiewaj mi kołisianke. Cio tam jobiś Mikołaj? Cie piciu. Pomóś mi wyfakać noś…..


28 GRUDNIA 2009

  • Laciego mnie kochaś?

  • Tatuś jeśt najjepsim tatusiem na siecie

 

29 GRUDNIA 2009

Święta są męczące. Odpoczywam, śpię do południa (kiedy nie mam dyżuru) i męczę się myślą, że niedługo trzeba będzie wstawać przed siódmą.

Maja zasnęła o 20-tej, spała do 22-giej. Zapłakała, położyłam się koło niej, miałam nadzieję, że jeszcze zaśnie. Po kilku minutach sen zaczął mnie morzyć, a Maja jakby to wyczuła – szybciutko wstała z łóżka, podbiegła do drzwi, za którymi Mikołaj z Michałem oglądali jakiś film, podniosła rączkę do góry uspokajającym gestem:

  • Sioly, mamusiu. Sioly. – czyli sorry, przepraszała mnie, że wstaje i zostawia mnie samą.

30 GRUDNIA 2009

Maja wymienia imiona wszystkich członków rodziny, pytając czy ich kocham – to taka nowa zabawa przed zaśnięciem:

  • Kochaś Lulka mamusiu?

  • Kocham – odpowiadam

  • Acha. Kochaś – stwierdza Maja – a kochaś Kalolinę?

  • Kocham

  • Acha, kochaś. A kochaś Anię?

  • Kocham

  • Acha, kochaś. A kochaś gołą dupę?

Nie mogę odpowiedzieć przez kilka chwil, bo duszę się ze śmiechu. W końcu:

  • Kocham, kocham – mówię

  • Acha…. kochaś… –  szepcze niewyraźnie Maja i zasypia.

     

18 STYCZNIA 2010

U cioci Janki znalazłyśmy dzisiaj kalendarze, w których robiła sobie notatki. Coś w rodzaju dziennika. Miałyśmy uczucie, jakby zaczęła do nas mówić. Niewesołe uczucie, szczególnie dla mnie, bo zdałam sobie sprawę, że oceniałam ją zbyt surowo. Nie była wredną wampirzycą, czyhającą na widok nieosłoniętego fragmentu ciała, żeby wbić w nie swoje długie zęby. Była delikatna.

Obawiałam się przeczytać tam czegoś o mnie, domyślając się, że tak jak każdy człowiek – Janka mówiła coś chociaż trochę innego niż myślała.

I nie doczytałam się niczego o sobie. Na szczęście.

 

19 STYCZNIA 2010

Zima…. Tak sobie wyliczam: przekonanie Mai, że trzeba wyjść na pole – 30 minut. Wyegzekwowanie od Mikołaja, żeby wrzucił coś na grzbiet – 15 minut. Ubranie Mai – 15 minut, siebie – 5 minut (rzut oka na odbicie w lustrze: o, matko…). Zamknięcie drzwi, ściągnięcie na dół wózka i dzieci – 4 minuty. Wsadzenie Mai do wózka – 8 minut. Godzina i siedemnaście minut, żeby wyjść. Na godzinę. Za godzinę powrót i znowu… Przekonanie Mai, żeby wyszła z wózka… itd

 

21 STYCZNIA 2010

Z dnia na dzień mroźniej. Jutro Mikołaj wyjeżdża z Anią na tydzień do Białki, przynajmniej on będzie miał ferie!

Wieczorem Maja wcale nie chce, żeby tata włączył jej bajkę:

– Mikuś mi wońci on pijdzie zia filunie! – za chwilunię 🙂

 

23 STYCZNIA 2010

Pojechał nasz synek. Dziwnie mi tak, niby nie tęsknię, a czasem wydaje mi się, że słyszę jego głos tuż obok. Wiem, że jest w dobrych rękach, więc do Niego nie dzwonię. On dzwoni.

  • Czeeeeść mamuś…… – potem właściciwie niewiele mówi, ale powie na przykład:

  • Wiesz, jaki wczoraj był księżyc? Taki duży i otoczony takim zamglonym kręgiem!

A my z Michałem akurat wiemy, jak wyglądał wczoraj księżyc.



25 STYCZNIA 2010

Mikuś dzwoni szczęśliwy, że jeździ! Ściga się z Antkiem, dostał co prawda lekkiej drżączki przy pierwszym wejściu na orczyk, ale potem było już tylko lepiej. Najwspanialsze jest to, że on to naprawdę polubił. Fajnie!! Ja nadal jestem osłem z łączki.

Maja rysuje dziwne rysunki. Duchy.

  • Mamusiu, wieś, duchy mieśkają na półnoćny – zapewne o północ dziecku chodziło, nie czepiajcie się!

  • Musie odziśkać moje mocie – mówi filigranowa blondyneczka z warkoczykami, obdzierając kolejny płat farby w naszej coraz mniej niebieskiej kuchni. Ten morski błękit to pozostałość po poprzedniej lokatorce, odchodzi płatami wraz z tynkiem. Jego widok kłuje w oczy nas i dzieci, które po prostu nie mogą mu się oprzeć. Mikołaj kiedy był młodszy i teraz Maja drą tynk wielkimi kawałami. Żeby odzyskać utracone moce.

 

26 STYCZNIA 2010

Michał wrócił z pracy później niż zwykle, więc nie poszłam na gimnastykę. Wściekła przywitałam go w przedpokoju, bluzgając jakimiś bliżej nieokreślonymi wyzwiskami, oskarżając o różne rzeczy. Na szczęście trafiłam na jego dobry humor, więc przytulił mnie tylko (usiłował, bo wyrywałam się, nie będzie mnie przytulał ten, przez kogo zaniedbuję własne ciało!) i powiedział:

  • No, żonko, nie złość się, przecież ty z a w s z e wszystko rozumiesz, przecież ty jesteś a n i o ł e m!

Cholera, pomyślałam sobie. Cholera, przecież ja chyba nigdy nie złościłam się, kiedy wrócił później z pracy. Chora jestem, czy co? Uważałam, że jego powód zostania w pracy jest bardziej istotny niż mój powód wyjścia z domu. Właściwie dlaczego? Pracuję w domu, wychowuję dzieci, opiekuje się mamą. Gotuję (niechętnie) i sprzątam (byle jak ale to nieistotne). I dopiero teraz widzę, że mam

p r a w o do odrobiny przyjemności, jaką jest gimnastyka z Elą w LadyFit. Być może wszystko wyglądałoby inaczej, gdybym uwierzyla, że mogę realizować swoje marzenia. Że nie muszę się ciągle martwić: o dzieci, o Michała, o pieniądze… Ech…

Siedzimy na dywanie, plastikowe misie „Buno” (Bruno) wchodzą do windy. Ludziki duplo „gadają siobie” a małe laleczki się „psijaźnią”. Ni z tego ni z owego:

  • Tak siobie myśle, zie chiba jeśtem tosiećke dzifna – mówi Maja. Fryzura jakby piorun strzelił w koperek, brudna buzia, na czole przepaska z postrzępionego kawałka materiału, który na codzień służy do związywania zasłon.

Tak, córeczko, jesteś trochę dziwna.


29 STYCZNIA 2010

Maja śpiewa razem z bajką:

– Ale nie ma siensiu! Ale nie ma siensiu! Ale nie ma siensiu! Ale nie ma siensiu!Ale nie ma siensiu! Ale nie ma siensiu! Ale nie ma moich muśtaldów!

  • Pecieś to jeśt epo-o-kowy wylalaźnik mój – Maja mówi o klocku w kształcie serca, który wkłada się do jednego z otworów w garnuszku. Epokowy wynalazek. No, no, no… Z której to bajki?

 

6 LUTEGO 2010

Bal karnawałowy u nas. Tym razem zaprosiliśmy postaci z bajek. Ja byłam piękną (tak przynajmniej chciałam wyglądać) Cyganką Esmeraldą, Michał – Robin Hoodem, Mikołaj – mumią, a Maja – Księżniczką. Jako pierwsi zaglądnęli do nas Shrek (Jędrek) i Fiona (Madzia). Mieli przepiękne stroje, uszyte przez mamę Madzi i buzie umalowane zieloną farbą. Wyglądali rewelacyjnie!!! Moim zdaniem byli najpiękniej ubranymi bajkowymi stworami :-)))

Niedługo potem przybył d’Artagnan (Kika) z Lolą Bunny (Karolinką) i czarodziejem Dumbledorem (Jurkiem). Przyszli również Jaskiniowcy (Ania, Piotrek, Antek). Duch Kacper przyprowadził Pippi (Hanię). Marta – Zorro (w pięknym, czarnym kapeluszu, wykonanym przez męża i masce, prezentowała się doskonale – śmiem twierdzić, że lepiej, niż oryginał!) przyszła z Czerwonym Kapturkiem (Piotrkiem) i Asterixem (Fryderykiem). Asterix momentalnie zniknął w pokoju dzieci, co tłumaczy jego nieobecność na zdjęciach.

Sierotka Marysia (Aga) spóźniła się, ponieważ jej kot Bonifacy (Basia) nie chciał wyjść z domu. Nikita przybył jako postać z gruzińskiej bajki o imieniu Nacarkekia, taki leń i cwaniaczek, który w końcu przechytrzył dewów (szatanów) i zamieszkał w ich domu. Masza – jako Czarodziejka. Wraz z nimi przybył Kot(ek) w butach (Diomka) oraz Ania Sz.-M. – rownież Czarodziejka, w tym dniu prawie niema ze względu na zapalenie krtani i Wojtek Mikus, który był postacią z bajki bez przebrania, ale za to z niesłabnącym poczuciem humoru i talentem opowiadania ciekawych historii. Dostałam od Ani batutę – różdżkę. Podobno źle wyważoną, dlatego nie może być używana do dyrygowania, co Michał momentalnie skomentował: „bo się ludziom w dupach przewraca”. Ale czaruje się nią rewelacyjnie. Państwo M. wyszli bardzo wcześnie: Ania straciła głos zupełnie.

Zabawa była przednia, goście rozeszli się do domówo 4-tej rano. Konsekwencje imprezy najboleśniej odczuł Shrek – cierpiał całą niedzielę. Przypuszczam, że częściowo z powodu braku Fiony, która w niedzielę musiała iść do pracy.

Naprawdę, było fajnie. Tylko mojej Agi brakowało. Ciekawe, którą postacią chciałaby być?



11 LUTEGO 2010

Śnieg pada. Pięknie. Nie widać tego co pod, ani tego co przed, ledwie widać to, co nad, a jak się skupisz to nawet to, co obok – ciężko zobaczyć. I to jest dobre. I relaksujące.

 

27 LUTEGO 2010

Maja na „szcz” mówi „ci”. Byliśmy dzisiaj na zamku w Mirowie, na skałce ktoś napisał nazwisko „Szczypka”:

  • Maju, powiedz: szczypka…

 

1 MARCA 2010

Mikołaj przynosi mi zadanie z matematyki. Mam pomóc mu wyliczyć, które z żołnierzyków były droższe: te, których pięć sztuk kosztowało 45 zł, czy te, których sztuk siedem kosztowało 35? Mikołaj podchodzi do tematu praktycznie:

– Chyba ich pogrzało, żeby tyle za żołnierzyki zapłacić…

 

Piątek, 2 lipca 2010 

Znów zaniedbałam pamiętnik.

Maja w kwietniu skończyła trzy latka. Jest mądrą dziewczynką, bardzo kocha swojego brata Mikołaja, który teraz jest w Augustowie z kuzynami. Podobno nawet nie bardzo się kłócą tam, na wczasach.

Ja miałam przerwę – to znaczy dwa wolne dni, ponieważ opiekunka Mai musiała złożyć pracę licencjacką u siebie na uczelni. Poszłyśmy więc do hurtowni rajstop na Krakowską. Właścicielka  wywiesiła kartkę na drzwiach z prośbą o zostawianie wózków na zewnątrz – ciekawe, czy to po mojej ostatniej wizycie? Teraz uśmiecha się do mojego dziecka i mówi: „hej, Patrycja!!” tonem, jakby znała ją od urodzenia. Maja, skołowana, trzyma palec w buzi i uśmiecha się nieśmiało. Jaka Patrycja? – myślę. Tuż obok mojej nogi niemrawo przesuwa się stara rotweilerzyca, którą  widuję w tym sklepie przy każdej wizycie. Przechodzimy do drugiej sali, gdzie zaopatrujemy Maję w białe legginsy, cztery pary pasiastych podkolanówek a tatę w grafitowe skarpetki, które pewnie mu sie nie spodobają.

3 lipca 2010

Koncert finałowy na Szerokiej – dzisiaj o 21-ej. Już u nas na balkonie słychać, jak grają. Jest upalny wieczór, wychodzimy przed 22-gą bo Kika jeszcze musiała Mamę odprowadzić. Brzozowa, Miodowa – zatłoczone, rozbrzmiewają przeróżne języki. Na Szerokiej oczywiście oślepiający blask reflektorów i masa ludzi, tańczących, pijących piwo. Z Majką w spacerowym wózku możemy dotrzeć zaledwie na obrzeża tłumu, a prawdziwa zabawa zaczyna się bliżej środka. Stojących z boku rozprasza gwar rozmów, intensywny zapach grillowanych kiełbasek, zakręconych jak świńskie ogonki.

Tacy właśnie rozproszeni stoimy, Maja zaczyna tańczyć, Michał bierze ją „na barana”. Nagle po naszej prawej pojawia się jaskrawe światło – nie widzę nic, tylko rękę z mikrofonem z napisem TVP 2, wyciągniętą w stronę Michała. My z Kiką  odruchowo cofamy się o krok. Po chwili dołącza do nas mój mąż, załamany, że takich bzdur tej pani nagadał o otwieraniu dziecka na innych ludzi, o tym, że nogi same rwą się do tańca…

No, ale o co chodzi? Skłamał?

PS Kilka miesięcy później wymienialiśmy okna w mieszkaniu. Pan Darek, zaprzyjaźniony z nami od czasu wymiany okien w innym lokalu w kamienicy powiedział: „Widziałem pana Michała z córeczką! Pięknie mówił!”

A pan Darek to osobny temat i smutny. Facet około czterdziestki, choruje od kilku lat na stwardnienie rozsiane. Mogłyby mu pomóc leki, które są dostępne w Polsce, ale lekarze nie mogą mu ich przepisać, ponieważ jest w zbyt dobrym stanie. W Polsce leczy się dopiero zaawansowane SM, podczas gdy podanie tych leków wcześniej opóźniłoby postęp choroby. Słyszałam też o dziewczynce, która zachorowała na SM bardzo wcześnie, w wieku 15 lat. Choroba postępowała niesłychanie szybko, ale jej też nie można było przepisać leków, ponieważ była  z a  m ł o d a !!!!  Nigdy nie zrozumiem tego absurdu.

9 lipca 2010

Kończę pracę o 15-tej. Na polu upał, ale po wyjściu z chłodnego biura miło jest ogrzać się lipcowym słońcem. Zabieramy zabawki do piasku; naszym głównym celem jest sklep z butami na Placu Wolnica ale Piekarska i huśtawki są niedaleko. Ulica Dietla jest jak zwykle zakorkowana i zadymiona. Kiedy ruch uliczny zostanie skierowany na obwodnicę? Wie ktoś może?

Kupujemy różowe tenisówki z żółtym kwiatuszkiem i przez Węgłową podążamy na huśtawki. Plac zabaw na Bożego Ciała jest bliżej, ale tam znów przy stoliczkach siedzi doborowe towarzystwo, racząc się jakimś trunkiem z butelki o etykietce „Sprytny Zbyś”. Być może to nie trunek tylko Zbyś właśnie jest w tej butelce – nie wiem. Nie chcę do Zbysia.

A na Piekarskiej przy barze mlecznym na środku ulicy siedzi mokry, brzydki, ohydny szczur. Ciekawe skąd wylazł, że taki mokry? Ogon ciągnie za sobą i idzie powoli w stronę przedszkola Kubusia Puchatka. Chory jakiś czy co? Moja Maja zachwycona: popać Mamuś ściulek, jaki piękny! milutki! teź bym chciała mieć takiego ściulka!!!

Wieczorem Maja się kąpie:

– Powiedzieć ci tajemnicię? – mówi Świnka Peppa do wiewiórki

– Tak – odpowiada tamta

– Jeśteś paździoch!

10 lipca 2010

Koty!!!! Dachowce, podwórkowce, balkonowce czy jak tam by ich nie nazwać, rozmnożyły się tej wiosny. Zapewniają nam masę wrażeń estetycznych – na przykład dwie kocie mamy wylegują się pod ławką. Do mam przyssane kocięta – do każdej po dwa. Uroczy widok. A „gdy przyjdzie mrok wieczorny” coś pcha kotki na nasz balkon, gdzie rozgrzebują ziemię w doniczkach, wyrywają zasadzone przeze mnie cynie. Do wczoraj wydawało mi się, że to wszystko, co robią. Dzisiaj coś mnie tknęło i zaczęłam przyglądać się tej ziemi w doniczkach – nachylam się raz, jakiś dziwny zapach, drugi raz – te dziury coś podejrzane. Nachylam się po raz trzeci i słyszę chrząknięcie z balkonu na drugim piętrze. Jurek.

– Hej, jakieś zwierzę rozgrzebuje mi ziemię w doniczkach – mówię, tłumacząc moje skupienie nad doniczką

– Ja wiem, co to za zwierzę – mówi Jurek patrząc na moją Mamę a swoją teściową

– Myślisz, że to mama? – pytam, oglądając Mamy ręce. Czyste. Nie, to nie ona. Po chwili znajduję kocią kupę w  doniczce z pachnącym groszkiem zawieszonej na drewnianej bramce. Cholerne koty.

15 lipca 2010

Kazimierz jest cudowny. Na huśtawkach na Bożego Ciała spotkałyśmy wczoraj z Mają chłopczyka o czarnych oczach imieniem Leo. To znaczy chłopczyk imieniem. Leo był z rodzicami – tata wyglądał na Hindusa, mama na Koreankę lub Wietnamkę. Rozmawiałyśmy, asekurując nasze dzieci. Przyjechali z Kanady. Ona w zaawansowanej ciąży biegała za dzieckiem, tata dyskretnie trzymał się z boku.

27 grudnia 2010

Maju, masz włosy długie aż do pasa – mówi Ania

Nie mam do pasa – protestuje Maja

No to do pupy – upiera się Ania

Ale ja przecieś nie mam długiej pupy!

 28 grudnia 2010

– Wiesz – mówi mój mąż usiłując dopasować dwie skarpetki  w  szufladzie  z Ikei, do której wrzucam jego bieliznę (czasem też trafia tam moja, ale to są sporadyczne przypadki i naprawdę nie rozumiem, dlaczego zawsze mi to wypomina) – gdybym był samotnym ojcem, obecność niani w domu byłaby dla mnie krępująca

– Słucham? – pytam, bo dla mnie obecność naszej Niani jest szczęśliwym zrządzeniem Losu, oddechem Opatrzności, łaskawym darem Nieba

– Wczoraj Maja powąchała mnie, powiedziała: „ładnie pachnieś, tatusiu” a potem zachęcała Ciocię do sprawdzenia mojego zapachu…

29 grudnia 2010

Wyspać się… Leżeć, nic nie robić, nie wchodzić na facebooka, nie wystawiać faktur… NIC nie robić. Logiczniej – jak z angielska – robić nic, kompletnie się wyłączyć. Takie są moje marzenia na dwa dni przed końcem roku.

____________________________________________________________________

 22 listopada 2012

Ooo. Zacnie. Nie było mnie tu prawie dwa lata. Nie ma już u nas Cioci Liwii. Maja poszła do przedszkola we wrześniu 2011 roku. Nie płakała – nigdy. W kolejnym wrześniu fascynacja przedszkolem już dawno za nami, ale nie jest źle.

Mamy za to inne powody do zmartwienia. Mikołaj miał już dwie operacje ucha, pierwsza – usunięcie perlaka, druga – plastyka błony bębenkowej i kosteczek słuchowych. Perlak wycięty w styczniu 2012. Plastyka w sierpniu 2012. Warszawa, Kajetany, dojazdy, szukanie noclegów, niesympatyczne pielęgniarki, daleko od domu, brak kontaktu z lekarzem, brak informacji. Za to perfekcyjnie wyposażony i pięknie położone Centrum Słuchu. Przepięknie tam. I wybitni specjaliści. Doskonali w tym co robią i absolutnie karygodne podejście do pacjenta i jego opiekunów.

I, po dzisiejszej wizycie w filii Centrum Słuchu w Krakowie – jestem załamana. Nie przyjęła się ani błona, ani kosteczki. Zmienia to naszą sytuację o tyle, że miała byc przed nami jedna operacja kontrolna. Teraz są przed nami co najmniej dwie.

4 grudnia 2012

Wszystkim Basiom życzę wszystkiego, co najlepsze. Jednej Basi dodatkowo życzę, aby z jej serca wypadł ten odłamek szkła, którym kłuje niewygodnych bliźnich.

U nas triumfalny powrót do przedszkola po odchorowaniu dziwnego wirusa, objawiającego się gorączką i bólem głowy. Mikołaj też załapał, ale szybko się pozbierał, za to kaszle już od trzech tygodni. Wczoraj po wyjściu z zebrania miałam ochotę go zamordować. Oceny karygodne. Absolutnie. Dwie dopuszczające (historia i technika), dwie dostateczne, w tym jedna z religii…

26.01.2013

Zima, zima, zima! Oczywiście, pada śnieg, już drugi tydzień, biały cały Kraków. Ferie dzieci (moje) spędzają w domu, tylko na trzy dni wyrwaliśmy się do Szczyrku, bo Michał miał tam pracę. W pozostałe dni ferii albo wyrywam ich z mieszkania siłą, obiecując gorącą czekoladę po sankach, albo odpuszczam. Ja lubię spacery w zimie, ośnieżone Planty pięknie wyglądają wieczorami. Niestety, moje propozycje przegrywają z Maincraftem, Lego Friends i MiniMini. Mikołaj w słuchawkach gada z kolegami na Skype:

– No, chodź za mną! Uwaga Paweł się pali! Dom Pawła się pali, daj deszcz, daj deszcz. Czekaj, jeszcze tylko zrobię kaplicę dla tej prawosławnej świni. Chodź pod świnię!

Maja ogląda MiniMini, akurat jest „Świat Słów”, w którym wizualizują się słowa angielskie – pomysłodawcy mają widocznie przekonanie, że dzięki temu dzieci łatwiej je przyswoją. Na ekranie pojawia się wyraz:  „w a t e r m e l o n”  z czerwonymi literkami, ułożonymi w zgrabną ćwiartkę arbuza. Sympatyczna kaczka odczytuje wyraz po angielsku.

– Łotermenel! – szybko powtarza Maja, kazimierskie dziecko, meneli widuje częściej, niż melony.

Zapytacie: dlaczego świnia była prawosławna? Nie wiem.

31.01.2013

Długi są upokarzające. To, że je masz, to, jak ludzie wtedy na ciebie patrzą. To, że dzwonią do ciebie, straszą, wyślą pismo, dziś! już! teraz! Przed chwilą dzwonił jakiś fagas z banku. Bank „get in” – już w nazwie zawarta jest groźba: dostań się do niego, a już cię nie puści. Nie znoszę gościa, poznałam go w poniedziałek (dzwonił również z propozycją nie do odrzucenia: „zapłać ratę, bo jak nie…”) i od poniedziałku polubić nie mogę. Zapluwa się po tej gorszej stronie telefonu, mówi do mnie z pozycji siły, podnosząc głos, w końcu nie wytrzymuję i pytam go, czy to wada wymowy, czy specjalnie mówi tak niewyraźnie, żeby jeszcze bardziej klientów przestraszyć.

– Czego pani nie zrozumiała? – pyta. Boże, jak ja go nienawidzę

13 marca 2013 roku

Mama po dwóch atakach padaczki w niedzielę i po rzucie gorączki, który opanowałyśmy. Wezwana przez nas pani doktor z Placu Św. Ducha pochwaliła, że mama jest dobrze nawodniona, nie ma odleżyn, zadbana. Zostawiła nas z plikiem skierowań – do szpitala, do neurologa, na badania krwi, moczu. Jutro przychodzi pielęgniarka pobrać mamie krew, reszta karteczek niech czeka na wieczne niewykorzystanie. Mocz pobrać można tylko cewnikiem. Naszej pani neurolog wstydzimy się pokazac zniszczone mieszkanie mamy. Zniszczone przez mamę, która kilka lat temu miała okres dewastacji – łącznie z wyrywaniem rur, ukręcaniem wszelkich kurków, wydłubywaniem dziur w ścianach. Szpital tylko po to, żeby zrobić mamie tomografię? nigdy w życiu.

Kolejny cud. Czy można prosić o mniej okoliczności, po których wraca moja wiara w cud?

 

 

Skomentuj