BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Lola z Miodowej – ulicy czerwonych latarń

hashphoto-lola3_nmppkfdeuugwpkuhsnptvskkix.jpg

Po serii poważnych artykułów pora na pół poważną opowieść o kazimierskim półświatku, który dawno odszedł i z rzeczywistości, i z pamięci. I lżejszą – bo o tak zwanych lżejszych obyczajach będzie traktować – o Loli z Miodowej, postaci niegdyś znanej i szanowanej (tak! tak!), która zniknęła z pejzażu dzielnicy gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych – tuż przed nastaniem „nowego Kazimierza”. Lektura tylko dla dorosłych!

 

 

Piotr Gryglaszewski

LOLA z MIODOWEJ – ULICY CZERWONYCH LATARŃ

Po serii poważnych artykułów pora na pół poważną opowieść o kazimierskim półświatku, który dawno odszedł i z rzeczywistości, i z pamięci. I lżejszą – bo o tak zwanych lżejszych obyczajach będzie traktować – o Loli z Miodowej, postaci niegdyś znanej i szanowanej (tak! tak!), która zniknęła z pejzażu dzielnicy gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych – tuż przed nastaniem „nowego Kazimierza”. Lektura tylko dla dorosłych!

hashphoto-mio3_quapfhqaveidfzaotvypgdhcu.jpg

 

Miodowa – ulica  „czerwonych latarń” (fotomontaż).

Gdy pytałem mieszkańców i bywalców Kazimierza, tych młodszego pokolenia, o „pigalak” na Miodowej, przecierali oczy ze zdumienia. Na Miodowej? Na ulicy? Coś usłyszeli o bardziej lub mniej dyskretnych „agencjach” przy sąsiednich uliczkach, ale żeby pod latarnią? Niemożliwe! Możliwe… bowiem historia współczesnego Kazimierza zaczyna się dla nich od lat dziewiećdziesiątych ubiegłego wieku czyli od chwili „wysypu pubów”, co nieco wiedzą z historii tej dzielnicy do drugiej wojny światowej włącznie (że Żydzi, że Holocaust), lecz interwał lat komunistycznych jest dla przeciętnego współczesnego bywalca Kazimierza „czarną dziurą”.

Wstydliwa ulica Miodowa

 

Była to w owych czasach wstydliwa część Krakowa. Domy opuszczone przez żydowskich mieszkańców, wypędzonych i zamordowanych przez nazistów w obozach koncentracyjnych, zasiedlane były przez komunistyczne władze ludźmi z tak zwanego marginesu. Bo nikt inny nie chciał w nich mieszkać, ze względu na najczęściej niski standard i kiepski stan techniczny. Były wyjątki, mieszkało tu wielu porządnych obywateli, najczęściej artystów, jednak półświatek drobnych przestępców, prostytutek i pijackich melin liczebnie przeważał.

Miał Kazimierz takie rejony, w które nie tylko po zmroku, strach było iść. Nie było zresztą po co tam bywać. Z czystej ciekawości zapuszczałem się na spacer w te kazimierskie rejony ulicy Ciemnej lub Gazowej z psem, groźnie wyglądającym bokserem, który odstraszał skutecznie ewentualnych napastników. Zresztą były to czasy, w których obowiązywał jeszcze swoisty „kodeks honorowy” – swoich nie bili, swoich nie okradali. Od czasu do czasu usłyszeć można było natomiast o bitwach między „Kaźmirzakami” a „Podgórzakami”, które rozgrywały się na terenie neutralnym czyli moście Kościuszki (dzisiaj Piłsudskiego). Coś w rodzaju współczesnych „ustawek” patologicznych subkultur kibicowskich, tyle, że zawsze „ze sprzętem” i spontanicznie – bez umawiania się przez internet, którego nie było jeszcze nawet w literaturze fantastycznej. O tych wydarzeniach nie pisała ani prasa, ani nie mówiło radio (telewizję pomijam, bo dopiero raczkowała), gdyż nie pasowały do kreowanego przez oficjalną propagandę obrazu zdrowego socjalistycznego społeczeństwa.

 

Powróćmy jednak do ulicy Miodowej. Jeszcze do połowy lat sześćdziesiątych XX wieku mieszkać na tej ulicy to był wstyd. Większości krakowian kojarzyła się ta ulica z paniami uprawiającymi najstarszy zawód świata. I nie w luksusowych domach schadzek, choć ponoć taki jeden istniał gdzieś przy ulicy Starowiślnej, oczywiście nielegalny i dobrze zakonspirowany, lecz na ulicy, pod przysłowiowymi latarniami, których nota bene tu nie było, i w licznych melinach lub wprost bramach zrujnowanych kamienic. Apogeum niechlubnej historii Miodowej przypadało co prawda na lata pięćdziesiąte, ale w pamięci długo pozostała jednak jako ulica „czerwonych latarń”. Obyczajówka z pobliskiej Komendy MO z ulicy Szerokiej miała pełne ręce roboty. Czy to jej sprawne działania, czy też inne czynniki, dziś trudno dociec, spowodowały, że kazimierski „pigalak” przeniósł się w inne rejony Krakowa.

 

Lola z Miodowej

 

hashphoto-lola_iajecbfhvcmjqxnirmarcmcbw.jpg

 Ulica Miodowa nie była ani paryskim Pigalle, ani londyńskim Soho, ani hamburskim Saint Pauli czy amsterdamskim De Walletjes. Była przaśną, brudną ulicą, której historii już prawie nikt nie pamięta. Miała jednak Miodowa niegdyś swoją gwiazdę Lolę [imię zmienione – przyp. red.]. Identyczność imienia Loli z Miodowej z literacką Lolą z Ludwinowa z przedwojennego wodewilu jest zupełnie przypadkowa. Bliżej naszej Loli natomiast do Loli–LoliBłękitnego anioła”, niezapomnianej kreacji Marleny Dietrich:

Ich bin die fesche Lola, der Liebling der Saison!
Ich bin die fesche Lola, mich liebt ein jeder Mann
!

Kazimierska Lola była ponoć nie tylko piękną, ale i mądrzejszą od innych pań. A może tylko bardziej sprytną? Szybko zrezygowała z pracy własnym ciałem i stała się „opiekunką” przynajmniej połowy ulicy. Po przeprowadzce do centrum Krakowa (najpierw królowały panie przy ulicach Szpitalnej i św. Marka, potem przy Biskupiej, a dzisiejsze rejony ich pracy pominę dyskretnym milczeniem) Lola nie podołała wymaganiom „nowych czasów” i… szybko powróciła na Kazimierz. Wiek i zupełnie inne reguły biznesu wyeliminowały ją z rynku pracy. Pozostała jednak wierna Kazimierzowi do końca życia. Zmieniła tylko branżę – z powodzeniem handlowała na Placu Nowym dewocjonaliami. Nawrócenie, czy tylko interes? Czy to ważne? Minęło przecież tyle lat… Dziś Miodowa nie wyróżnia się od innych kazimierskich ulic. A może któryś z pubów zostanie nazwany U Loli z Miodowej i zachowa pamięć o lokalnej piękności, która długie lata była znaną i kochaną postacią tej ulicy? Bo nikt już na Miodowej nie śpiewa: Ja jestem tylko po to, aby kochać mnie, to się o mnie wie, … i nic więcej.


Fotomontaże: Piotr Gryglaszewski.

Skomentuj