BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Kazimierz bez znieczulenia

hashphoto-krakowski_kazimierz_fmpkzbmektyx.jpg

Miejsce, gdzie obgadywanie jest dozwolone. Zdjęcie kazimierskiej bramy: Sebastian Ostafin – Unikant Photos

 

 

Pan Manager

Manager kazimierskiego nightclubu, pan W., spóźnia się na umówione kilka dni wczesniej spotkanie. Czekam. Wchodzi bocznym wejściem, nie podchodzi do mnie – idzie do baru, pogawędzić jeszcze co nieco z barmanem. Nagle: ach! zauważa mnie z pewną trudnością, której w sumie trudno się dziwić; jestem wszak jedyną osobą w niedużej sali klubu. Nie jestem zaskoczona, że pan W. okazuje się być pewnym siebie biznesmenem bez umiechu. Oczywiście, w wywiadzie nie mogę tego napisać, ponieważ przyjęta przeze mnie formuła wyklucza obrażanie moich rozmówców. Zresztą, tak naprawdę to on jest właściwą osobą na właściwym stanowisku, ja jestem tylko nikomu nie znaną redaktorką niszowego portalu. Po krótkiej wymianie „uprzejmości”, podczas której okazuje się, że pan W. o mojej stronie krakowski-kazimierz.pl nigdy nie słyszał, ponieważ wiedzę historyczną i każdą inną czerpie z książek, nie z internetu, zaczynam zadawać pytania. Pytanie – odpowiedź, pytanie – odpowiedź  – jak ping-pong, bez polotu i bez uśmiechu. Stanowczo, to nie jest to, co lubią tygrysy. Rozpaczliwie szukam najmniejszego choćby przebłysku czegokolwiek, co mogłoby wywiad ożywić. Nic. Ping-pong od początku do końca. Wywiad ukazuje się na stronie dwa dni później, autoryzowany drogą mailową. Wywiązałam się z zadania, a wywiad spełnił oczekiwania pana W., miał tylko jedną uwagę co do treści, którą oczywiście natychmiast uwzględniłam. Został mi po tym spotkaniu niesmak, a może niedosyt? No i dowód w postaci miałkiej i płaskiej rozmowy. Gdzie popełniłam błąd? Czy to wina pytań?

 

Młodzież z Izraela

Na temat turystów z Izraela na Kazimierzu nie wypada wypowiadać się krytycznie. Zgodnie ze starym powiedzeniem, które zwykł powtarzać mój ojciec: „w domu powieszonego nie mówi się o sznurku”. Zaryzykujesz – palniesz tak, jak ja kiedyś na facebooku. Napisałam:

„Byłam dziś z córką na Szerokiej (Mamo, pobawmy się w chowanego!) więc chowałyśmy się koło synagogi/muzeum pomiędzy pryzmami śniegu (koloru Oo! żółtego ale mniejsza o większość) i nagle usłyszałyśmy masowy ryk zbliżający się, zorganizowany w jakąś piosenkę. To grupka młodych turystów z Izraela rozgrzewała się w marszu. Nie jestem anty- i nigdy nie byłam, ale na miłość – czy oni muszą tak WRZESZCZEĆ???”.

Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną narodowość, wyszłabym na czepiającą się babę, której przeszkadza, kiedy młodzi dobrze się bawią. Izrael zmienia kąt patrzenia. Turystom z Izraela wolno. Mnie – nie. Mieszkańcy Kazimierza mogą krytykować różne aspekty zachowania turystów z wszystkich krajów poza jednym. Nie możemy mówić o autokarach parkujących w niedozwolonych miejscach, o ulicach blokowanych na czas przyjazdu większych wycieczek, o sikaniu przy synagogach, o uzbrojonych ludziach Mossadu. Na ten temat ma być cisza, bo – jak twierdzi jedna z mieszkanek Kazimierza (nota bene młoda kobieta o żydowskich korzeniach – jedno i drugie ma znaczenie) – po Holokauście im wolno wszystko.

Ciekawi mnie sytuacja, która wynikła po opublikowaniu tego postu: w „rozmowę” zaangażowały się momentalnie cztery osoby: pani fotograf z Muzeum Historycznego, pani socjolog, pani psycholog, pani studentka i pan student, mieszkaniec Kazimierza. Moja opinia została uznana za niestosowną, ja – za niekulturalną, ponieważ nie nadążałam za facebookiem i odpowiadałam na odpowiedzi interlokutorów z opóźnieniem. Odpowiedzi nadchodziły z częstotliwością trzech – czterech na minutę i odpowiadałam na te, które ślamazarny facebook pokazał – pani studentka szybko się obraziła, ponieważ nie zauważyłam jej pytań. Następnie obraziła się pani fotograf; po uwadze, że jestem wredną matką, która bawi się ze swoją córcią w obsikanym śniegu a tak w ogóle to ona nienawidzi dzieci napisałam jej, że ona sama też kiedyś była dzieckiem. Pani socjolog nie obraziła się, ograniczyła się do obserwowania dyskusji, która interesowała ją z powodów „socjologicznych”, jak napisała. Pan student zwrócił uwagę na „innych”, którzy zachowują się tak samo, bądź gorzej.

Kiedy „wrzucam” na facebookowy profil linki do artykułów dotyczących Kazimierza czasem ktoś coś polubi, z rzadka skomentuje. Dopiero sprawa izraelska podniosła dyskusję. Muszę to wziąć pod uwagę.

 

Ksiądz od chorych

Wczoraj był pierwszy czwartek miesiąca, dla mojej mamy dzień odwiedzin księdza z kościoła Bożego Ciała. Mama choruje na chorobę Alzheimera od dwunastu lat. Przeszliśmy razem z Nią wszystkie etapy tej choroby, obecnie doświadczamy ostatniego. W opiekę zaangażowane jesteśmy my – jej trzy córki, moja teściowa i Lucynka, kuzynka Mamy. Mama, ja i moje dwie siostry mieszkamy w tej samej kamienicy, o tyle jest nam łatwiej. Każda z nas ma swoją rodzinę. Wspólnie doświadczaliśmy tego, czym choroba szczodrze obdarza chorego i jego opiekunów. Stopniowa utrata pamięci to element oczywisty. Te mniej oczywiste, a z choroby wynikające, to konieczność nieustannej opieki nad osobą chorą, jej ucieczki, radykalne zmiany zachowania, zanik umiejętności korzystania z toalety, noszenie pampersów i skłonność do wykorzystywania ich zawartości do różnych celów, wreszcie utrata orientacji w miejscu i czasie, zanikanie umiejętności porozumiewania się, jedzenia, picia.

To właśnie jest ostatni etap. Nie wiem, jak on wygląda w przypadku innych chorych – nasza chora spędza go niemal notorycznie śpiąc, na szczęście umie jeść i pić z zamkniętymi oczami, inaczej potrzebna byłaby kroplówka, hospitalizacja. Urozmaicają go nam przebłyski, jakieś bardziej przytomne spojrzenie Mamy, jakieś słowo lub gest, albo – niestety – ataki padaczki. Tak, one też zdarzają się od jakiegoś czasu.

Ksiądz Ryszard, w parafii Bożego Ciała zajmujący się opieką nad chorymi, odwiedzał Mamę od około trzech lat, za każdym razem otrzymując za wizytę jakąś drobną zapłatę. Po wczorajszej również zabrał 20 zł, a wychodząc krzyknął: „Jak umrze – zadzwońcie!”. Tym razem moja siostra nie wytrzymała i napisała maila do przeora klasztoru i proboszcza parafii:

„Szczęść Boże!
Nie jestem księdzem, jestem córką i mam nadzieję, że człowiekiem.
Jeżeli ktoś nie czuje powołania do bycia księdzem, lekarzem, nauczycielem – nie powinien nim być.
Jeżeli ktoś nie lubi rozmawiać, przebywać ze starymi ludźmi, a jest księdzem, wyznaczonym do kontaktu z nimi, to już powinien zastanowić się nad swoją posługą.
Wydaje mi się, że są jakieś normy podawania choremu, staremu człowiekowi Komunii Świętej i nie podaje się Jej przez osobę trzecią, całkowicie do tego nieuprawnioną i nieprzygotowaną.
Starość w niektórych wypadkach jest brzydka. Nie udała się Panu Bogu. Ale chyba nie nam to oceniać.
Nie my ją sobie wybieramy.
Jednak uwagi nad osobą starszą z chorobą Alzheimera, że jest bez kontaktu, że umiera, a jak już umrze to wezwać księdza bo on już nie przyjdzie na comiesięczną wizytę, bo nie ma po co przychodzić – są nie na miejscu i nijak się mają do bycia księdzem.
Człowiek z chorobą Alzheimera nie jest głuchy, nie trzeba krzyczeć.
Może wiele nie rozumie, ale ma uczucia.
Jestem rozżalona i rozgoryczona.
Ale świat się zmienia i może nie powinnam  być zdziwiona.
Łączę wyrazy szacunku
Krystyna

Tak, proszę Księdza, proszę już nie przychodzić. Rzeczywiście nie ma Ksiądz po co, tę niewielką kwotę 20 złotych przeznaczymy na inny cel. Proszę mi wierzyć – potrzeb mamy wiele.

 

Skomentuj